Tata sprzedaje szafy pancerne. Gorzej: prowadzi stacjonarny sklep z szafami pancernymi na parterze szarego, bardziej długiego niż wysokiego bloku stojącego na boku osiedla, którego nie ma po co odwiedzać, jeśli się tam nie mieszka.
Trwa to jakieś dwadzieścia lat. Zaczęło się kiedy stwierdził, że jestem już taki duży i poradzę sobie w domu, zanim wróci. Tata ma na imię Bartłomiej. Do dziś wydaje mi się wątpliwe, że istnieją ludzie, którzy wracając ze spaceru kupują sobie szafę pancerną i pakują ją w reklamówkę. Teoretycznie nie powinni istnieć, a jednak tata miał zawsze dużo pieniędzy.
Kiedyś o to spytałem i wtedy mi wszystko wyjaśnił: synu, wszyscy ludzie mają sekrety. Większość z nich jest związana z jakimś przedmiotem albo co najmniej kartką papieru, których ukrycie wydaje się absolutnie niezbędne. Dlatego na zainteresowanie szafami mój biznes nie mógł nigdy narzekać. Jedyny problem to to, że na skuteczne ukrycie tajemnic stać na tym świecie tylko nielicznych. Ale jeśli kogoś już stać, to powinien móc gdzieś przyjść i obejrzeć swoją szafę pancerną.
A poza tym, skoro ludzie wymyślili pieniądze, to na coś je muszą wydawać. Czasami sam się dziwię, na jakie badziewie. Za to moje szafy są naprawdę solidne.
Tak więc Pan Bartek z Dołu, jak go nazywają, dorobił się pieniędzy, a przy okazji wiary w skuteczność swoich pomysłów, z których najnowszy poznałem niedawno, przychodząc do domu z wynikami matury. “Chciałbym, synu, żebyś przejął mój sklep. Może być na miesiąc, na początek. Dobrze ci to zrobi, dorosły mężczyzna musi potrafić wziąć za coś odpowiedzialność”.
“A za co ty będziesz brał odpowiedzialność, tato, kiedy ja będę siedział w twoim stacjonarnym sklepie z szafami pancernymi?” – zapytałem. Popatrzył na mnie jak na kupon totolotka, nad którym dotarło do niego, że właściwie to nie przemyślał, które liczby ma skreślić. Wyszedł, i rzucił tylko: “Tobie się wydaje, że nikt tam nie przyjdzie. Zaczynasz od jutra, i możesz się zdziwić”.
Zdziwiłem się. Najpierw poznałem czternastoletnią sąsiadkę, która wskoczyła (dosłownie) zapytać, gdzie pan Bartek, bo chce mu oddać śrubokręt. Potem listonosza, który wyjaśnił mi, że kiedy pada, to on wpada do Pana Bartka na kawkę, żeby przeczekać (akurat padało). Siedem kolejnych osób nie miało konkretnego interesu do Pana Bartka, zajrzało tylko powiedzieć dzień dobry.
A tak w ogóle to ja też jestem Bartek, tyle że Bartosz. Bartłomiej wybrał dla mnie to imię ponieważ sądził, że ojciec i syn muszą być do siebie podobni.
Drugiego dnia w sklepie myślałem, że jestem gotowy na wszystko; ale otworzyły się drzwi i weszła ona. Wyglądała jak flakon na perfumy jakiejś drogiej marki, której oczywiście nie znam; z tą różnicą, że zamiast psikacza na szczycie miała szeroki, szczery uśmiech, zahaczający o jakby niespokojne, za to wycelowane wprost we mnie oczy.
– Chce pani kupić szafę pancerną? – przerwałem milczenie.
– Jedną już kupiłam. Pan Bartek namawia mnie teraz na drugą, mniejszą.
– Aha. I da się Pani przekonać?
– Raczej nie, Chociaż.., pewnie mi pan nie uwierzy, ale jak Pan Bartek opowiada o kasach pancernych, one się okazują naprawdę ciekawe.
– Jeśli chodzi o Pana Bartka uwierzę we wszystko, co Pani mi powie.
– W takim razie jesteście do siebie bardzo podobni.
– Ja nie powiedziałbym, że człowiek potrzebuje dwóch kas pancernych mimo, że Pan Bartek uważa, że ojciec i syn…
– … muszą być do siebie podobni, wiem.
– A ja akurat jestem jego synem.
– Wiem.
– A skąd pani to wie?
– Bo jestem jego nową dziewczyną i mówię na niego Tusio. Przychodzę, bo Tusio jest w niebezpieczeństwie. Potrzebuje Twojej pomocy.
Poczułem, jak oczy flakona, do tej pory tylko wycelowane, zaczynają się we mnie wbijać.
Wbijały się po to, by mnie unieruchomić, a Flakon w tym czasie strzelał słowami:
Dziewięć miesięcy temu zajrzałam tutaj, bo było późno a tylko w tym sklepie jeszcze paliło się światło. Powiedziałam “przepraszam, zepsuł mi się samochód. Czy może mi pan zamówić taksówkę?” Na co usłyszałam: “jeśli samochód się zepsuł, to trzeba go naprawić, a nie zamawiać taksówkę”. Po chwili patrzyłam ze zdziwieniem, jak obcy facet mija mnie w drzwiach, niosąc wyjętą zza lady skrzynkę narzędzi, i pyta: “gdzie stoi pacjent?”
Tusio spędził nad moim autem 6 minut (liczyłam) po czym poinformował: “samochód się Pani nie zepsuł, zepsuło się sprzęgło. Teraz powinno działać, tylko proszę uzupełnić płyn. Daleko Pani jedzie?” A ja wtedy spanikowałam i powiedziałam mu prawdę: “miałam jechać do ślusarza, bo zacięły mi się drzwi do mieszkania”. Poprawiłam się, że pewnie nie drzwi, tylko zamek. W każdym razie auto nie chciało ruszyć, a na końcu padł mi telefon,a ieszkam tu, niedaleko.
Tusio zerknął na swoje narzędzia, jakby je porządkował wzrokiem, i zaproponował: “to może ja na to zerknę?”
“No i drzwi też naprawił, to znaczy zamek, ale to mnie już nie zaskoczyło, że ktoś sprzedający szafy pancerne zna się na otwieraniu wszystkiego. Żeby się jakoś odwdzięczyć, zaprosiłam go na herbatę, do której zjadł trzy czwarte mojej szarlotki. Po tygodniu zdałam sobie sprawę, że on mi naprawił dwie rzeczy, a dostał tylko jedno ciasto, no więc upiekłam sernik. Okazało się, że Tusio nigdy nie odmawia słodkiego. Mam na imię Magda. Możemy sobie mówić po imieniu”?
– Ja jestem Bartek, tylko że Bartosz.
– A nie Bartłomiej, wiem. Tuś dużo opowiada o tobie. To znaczy wtedy, kiedy się do mnie odzywa. Właśnie mamy za sobą pierwszą kłótnię.
– I w tym potrzebujesz pomocy?
– Nie ja, tylko on. Ale jeśli to za dużo informacji na raz, mogę sobie pójść.
Spojrzałem na dziewczynę mojego ojca, mającą na imię Magda. Znowu zaczęła przypominać flakon: tym razem taki, który ma się dopiero dowiedzieć, czy jest do połowy pełny, czy do połowy pusty. “Nie chcę dorastać” – pomyślałem. Ale po chwili dotarło do mnie, że może mój ojciec też przecież mógł nie chcieć.
– A o co się pokłóciliście? – miałem nadzieję, że to neutralne pytanie.
– Mamy taką tradycję ze znajomymi, że z okazji moich urodzin spotykamy się w lesie. To nie jest oryginalne, ale przyjemne: mieszkam w stolicy dopiero od sześciu lat, moje płuca czasami tęsknią za tlenem. Dzielimy się na dwie grupy: jedna cały dzień sprząta las, podczas gdy druga zbiera wszystko, z czego można zrobić nalewki. Tam, skąd pochodzę, krąży legenda o dziewczynie, która mieszkała w lesie ze swoim starym ojcem i zajmowała się zbieraniem ziół, z których robiła dwa typy naparów: takie, które leczyły ból głowy, albo go powodowały. Była, oczywiście, niezwykle piękna, jednak nie chciała iść za mąż twierdząc, że jeśli ma do wyboru zajmować się ojcem lub mężem, to woli ojcem, bo mimo wszystko mniej od niej chce. Wszyscy w okolicy głowili się więc, kiedy stary umrze, a dziewczyna nie będzie już miała wyboru. Ale los chciał, że to się nie działo: podobno dożył stu i dwóch lat. Młodzi mężczyźni uznali, że to z powodu naparów, które przyrządza dziewczyna. Oskarżyli ją o czary i spalili na stosie. Stary ojciec zmarł zaraz potem, a ich dom w lesie szybko stał się w ruiną.
– Aha. – mruknąłem na wszelki wypadek.
– To nie koniec:, o dziwo, zaraz po tym morderstwie zauważono, że alkohol tak jakby przestał odurzać okolicznych mężczyzn. Chyba, że bardzo starych. Mówi się, że to była klątwa, a my co roku sprawdzamy, czy jeszcze działa, Wszystko wskazuje, na to, że nie; Chociaż być może dlatego, że zawsze sprzątamy las. Na urodziny w tym roku zaprosiłam Tusia.
– I po tym się przestał odzywać?
– Trochę później, jak zapytałam kiedy zamierzasz powiedzieć o mnie swojemu synowi?. Wyszedł, i tylko rzucił, że on to musi przemyśleć i wybrać sposób.
– Sądzę, że już nie musi.
– Tylko że jeszcze tego nie wie.
– To może ja mu powiem, że wiem? Mężczyzna musi potrafić…
-… wziąć za coś odpowiedzialność, słyszałam. A wpadniesz do mnie na urodziny?
Tekst: Jan Podniesiński
Oprawa graficzna: biribiridesign_studio
To pełna treść opowiadania. Nie umieszczamy naszych dzieł za “paywallem”. W każdej chwili możesz zapisać się na newsletter z następnymi historiami, wypróbować naszą kawę albo przekazać cegiełkę na działalność edukacyjną – i otrzymać specjalne prezenty!
– Zespół Fundacji Najchętniej
-
NAJCHĘTNIEJ HITS – RWANDA AKAGERA PREMIUM50,00 zł – 140,00 zł